II. Narodziny potęgi. Spółka Żeglugi Parowej na Rzekach Spławnych Królestwa, Hrabia Zamoyski et Compania 1836-1846.
Jan W. Gan
"Z dziejów żeglugi śródlądowej w Polsce"
Książka i Wiedza, Warszawa 1978
"Z dziejów żeglugi śródlądowej w Polsce"
Książka i Wiedza, Warszawa 1978
Lata 30-te XIX wieku to dalszy rozwój żeglugi śródlądowej. Sprzyjał
temu systematycznie poprawiający się stan żeglowności rzek. Poza Kanałem
Augustowskim nie podejmowano wprawdzie większych inwestycji na drogach
wodnych, ale prace nad oczyszczaniem koryt rzek i umacnianiem brzegów trwały.
Działo się tak, mimo zmniejszenia w latach dwudziestych XIX wieku funduszu
KRzSWiP, przeznaczonego na uspławnianie rzek z 450000 zł do 180000 zł. Kanał
Augustowski pochłonął znaczne sumy. Wiele rozpoczętych prac musiano okresowo
zaniechać, jak np. oczyszczania nurtu Wisły od Płocka do Warszawy oraz Bugu i
Wieprza. Szereg prac wykonywano systemem szarwarkowym lub sumptem władz wojewódzkich,
jak choćby przekopanie w woj. mazowieckim nowego koryta Bzury na odcinku Łęczyca
- Łowicz.
Ludwik Wolski, statystyk, ekonomista i działacz gospodarczy w Królestwie połowy
XIX wieku, oceniał, że najbezpieczniejsza była żegluga na Wiśle poniżej Warszawy,
na Kanale Aleksandryjskim i Bydgoskim, Warcie i Noteci oraz na Kamiennej; bezpieczna
na Wiśle od Warszawy do granicy z Austrią, na Warcie powyżej Pyzdr i na
Biebrzy; mniej bezpieczna, ale możliwa na Sanie, Nidzie, Wieprzu, Pilicy,
Narwi, Bugu i na części Radomki. Coraz większą rolę w żegludze śródlądowej zaczynają odgrywać przewozy
wewnętrzne. Sprzyjał temu rozwój przemysłu i ośrodków miejskich. W transporcie
wewnętrznym wzrosła funkcja dopływów Wisły, a także mniejszych rzek. Obok
tradycyjnego już zboża, drewna i soli pojawiają się transporty węgla
kamiennego, cegły, kamienia budowlanego, wapna, żelaza, cynku, a z towarów
nie masowych, tj. traktowanych na statkach jako drobnica - owoce krajowe i
zagraniczne, warzywa, jaja, ryby, olej, wódka i wina, syropy oraz wyroby z
gliny, maszyny i inne wytwory przemysłu krajowego. W 1835 roku przewieziono Sanem towarów wartości 270.000 zł; Pilicą-
450.000 zł.; Narwią od Suraża do Tykocina - 1.4 mln zł.; Biebrzą - 300.000 zł. Warszawa stała się centrum handlu rzecznego. W 1837 roku przypłynęło do jej
przystani z górnej Wisły 866 statków z towarami zagranicznymi i 2950 z
krajowymi ogólnej wartości 6,8 mln zł . Odpłynęło w tym kierunku 12
statków z ładunkiem wartości 145 tyś zł. W tym samym czasie z dolnej Wisły,
Bugu i Narwi przybyło 305 statków z towarami zagranicznymi i 84 z krajowymi.
Przywieziono na nich towarów na sumę 7 mln zł. Odpłynęło z Warszawy w kierunku
granicy pruskiej 18 statków oraz 290 tratew z towarami łącznej wartości 2.7 mln
zł. Otwarcie kanału Aleksandryjskiego otwierały nowe perspektywy dla transportu wodnego.
W pierwszej połowie XIX wieku zmienia się technika spławu rzecznego. Zniknęły
prawie całkowicie, niegdyś najchętniej używane, dubasy, komięgi i szkuty. Ich
miejsce zajmują statki przystosowane bardziej do konkretnych zadań
przewozowych, wymagające mniejszej załogi przy jednocześnie zwiększonej
ładowności, mocniej zbudowane i o korzystniejszych dla nawigacji kształtach. W
tym okresie na naszych rzekach królują jeszcze niepodzielnie statki poruszane
za pomocą wioseł, żagla lub ciągnione przez konie, a także ludzi.
Tradycyjna metoda spławu.
W wielkiej rodzinie statków rzecznych w Królestwie spotykamy berlinki i
półberlinki, krypy, barki, baty i baciki, bajdaki
i jadwiżki, a najczęściej galary. Ze względu na różną wielkość i
miejsce budowy, a także eksploatacji, nosiły one różne nazwy, jak np. galary
krakowskie, wśród których wyróżniano:
czwartaki - 4 ludzi załogi i 180 korców ładunku,
piątaki - 5-6 ludzi załogi i 250-300 korców ładunku,
siódmaki - 7 ludzi załogi i 400 korców ładunku,
dziewiątaki - 9 ludzi załogi i 500-600 korców ładunku.
Ponadto galary ulanowskie większe - 8-9 ludzi i 550-600 korców ładunku; mniejsze
- podobnie jak siódmaki, a także bużańskie 8 ludzi i zabierające 600-900
korców.
Opis galaru z pierwszej pałowy XIX wieku pozastawił nam Seweryn Udziela,
znawca żeglarstwa wiślanego.
"Galar jest to do 18 m długości a 8 m szerokości dochodząca niby wielka łódź drewniana, płaska z przodu i z tyłu nieco podniesiona nad wodą. Galar taki może udźwignąć 25 ton towaru. Tak wielkie galary należą już do przeszłości, a dzisiaj budują galary trochę mniejsze, które w okolicach Krakowa nazywają galarkami. Na środku galara stoi niska buda, niby malutki domek drewniany, do którego można wejść tylko na klęczkach, a służy na nocleg ruchomo długie drągi, na końcu zanurzającym się w wodę spłaszczone niby wielkie wiosła, które nazywają drygawki... Na dużym galarze bywają 4 drygawki. Są też na galarze drągi grubsze, nie kute, służące do wstrzymywania galaru, a zowią się harpule, zaś flisak, który je ma w opiece i używa - to harpulownik. Deski służące do nakrywania przewożonej galarem soli lub pszenicy zowią się ferdeki. Młot drewniany do wbijania pala przy brzegu, przy którym przymocowują zatrzymujące się galary to ślaga. Jest jeszcze na galarze zwykły, nie obrobiony duży kamień na długim sznurze, tak zwany pies, który niby kotwicę wrzuca się do wody, gdy się galar zatrzymuje".
Wówczas kiedy w Królestwie Polskim odbywały się mało udane
próby wprowadzania żeglugi parowej na rzekach, w innych krajach Europy i
Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej ten rodzaj komunikacji już się przyjął
i rozwinął. Powstawały towarzystwa żeglugi parowej. One to i poszczególne
osoby uzyskiwały przywileje wyłączności żeglugi na określonych szlakach
wodnych. W 1839 roku np. kupiec petersburski Kleszczew otrzymał prawo
wyłączności przewozu parowcami towarów i ładunków w ciągu 10 lat na rzece
Newie. W Austrii towarzystwo Bernard et Comp. korzystało z 15-letniego
eksploatowania parowców na Dunaju i jego dopływach.
Systematycznie rosło zapotrzebowanie na nowoczesny tabor poruszający się za
pomocą własnego napędu. Jego produkcja rozwinęła się najszybciej w Anglii,
Francji, Holandii i Stanach Zjednoczonych A. P.
Nowoczesny sposób spławu.
W 1836 roku Bank Polski celem rozeznania możliwości budowy
statków wysłał do Francji inż. Cieszkowskiego, gdzie w Nantes istniała dość
dobrze zorganizowana stocznia budowy statków rzecznych należąca do Ludwik
Guiberta, która współpracowała z
zakładem budowy maszyn parowych Vincenta
Gâche. Jego wielka stocznia rzeczna pracująca od 1821 roku w Nantes (Francja)
początkowo sprowadzała maszyny parowe dla swych statków z Anglii. W 1834 roku
zaczęła produkcję własnych według konstrukcji wspólnika firmy mechanika -
wynalazcy Gache. To właśnie on, jako
pierwszy zorganizował żeglugę na Sekwanie i Loarze otrzymując za to od rządu
francuskiego przywilej wyłączności budowy maszyn parowych. Wspólników Guiberta
i Gache zainteresowało otwarcie Kanału
Aleksandryjskiego w 1836. Stwarzało nowe możliwości uprawiania żeglugi
parowej w Królestwie Polskim i Cesarstwie Rosyjskim. Zainteresowanie partnerów zwiększył
fakt, że koncesja na wyłączność żeglugi parowej dla spółki Steinkeller i
Kompania właśnie się kończyła i spodziewać się można było wydania nowej
koncesji. Po nawiązaniu kontaktów do
Warszawy przybył inż. Eduard Guibert w celu zapoznania się z możliwością
stworzenia żeglugi. Szefowie firmy pomni niepowodzeń, jakie spotkały ich poprzedników, postanowili przed rozpoczęciem starań o koncesję zbadać dokładnie przede wszystkim nurt największej polskiej rzeki - Wisły oraz jej dopływów. Inż Eduard Guibert po dokonaniu pomiarów rzeki w wielu punktach orzekł, że ma ona korzystniejsze warunki żeglugowe niż rzeki Francji. Po konsultacji z V. Gache
postanowili oni podjąć się tego przedsięwzięcia w zamian za przywilej
wyłączności na 10 lat.
Natychmiast też
zwrócił się do rządu Królestwa Polskiego z prośbą o wydanie przywileju
wyłączności żeglugi parowej na rzekach: Wiśle, Narwi, Bugu, Wieprzu i Pilicy na
lat 10.
Władze podeszły z całą powagą do przedstawionej prośby. Przed podjęciem rozmów
z zainteresowanym zwróciły się do zagranicznych towarzystw żeglugowych z prośbą
o zaopiniowanie użyteczności parowców budowanych przez Guiberta. W każdym
wypadku opinie były pochlebne dla firmy. Np. Towarzystwo Żeglugi Parowej na
Mozeli podało, iż jest stałym odbiorcą produkcji firmy Guibert et Gache i że
ono jako armator, a także i poszczególni użytkownicy parowców są z nich bardzo
zadowoleni.
Folder reklamowy firmy Gache.
Upewniwszy się więc co do umiejętności Guiberta, rząd udzielił mu 4 września
1836 roku 10-letniego koncesji na żeglugę parową i dopuściło do niej również
spółkę Steinkeller i Kompania. E. Guibert miał zorganizować w ciągu trzech lat
żeglugę pasażerską i towarową na Wiśle, Bugu, Warcie, Narwi i Pilicy oraz
Kanałach : Aleksandryjskim i Bydgoskim. W tym celu Bank Polski udzielił mu
kredytu na zbudowanie statków i barek. Warto zwrócić uwagę na kilka spośród
praw i obowiązków obdarowywanej przywilejem firmy. Władze zastrzegały sobie,
że parostatki nie mogą w żadnym wypadku utrudniać kursowania innych statków.
Zgoda na zakładanie przystani i obieranie miejsc postoju - przeznaczonych dla
wyłącznego użytkowania firmy - miała być każdorazowo udzielana przez
administrację komunikacji w Królestwie. Istotną dla przedsiębiorcy treść
zawierał artykuł VII, w którym czytamy:
"Gdy przeznaczeniem paropływów jest utrzymanie regularnej żeglugi, przeto służyć mu będzie prawo wyprzedzania wszelkich innych statków i tratew..,"O tym, że parowce były jeszcze zbyt niebezpiecznym wynalazkiem w opinii właścicieli innych statków, świadczy zakaz cumowania ich w pobliżu tych ostatnich. Prawa Guiberta wygasały przed ustalonym terminem w wypadku
"...Gdyby uzyskujący niniejszą koncesję w przeciągu trzech lat po sobie idących, licząc od daty koncesji, nie zaprowadził na rzekach, w koncesji wymienionych, przynajmniej dwóch paropływów z odpowiednią ilością gabarów, czyli statków ładownych, i tych w ciągłym ruchu nie utrzymywał",stwierdza artykuł XII koncesji.
W listopadzie 1837 roku sprowadził Guibert na Wisłę dwa statki parowe:
pasażerski Vistula i holownik "Roi
de Polonais" wybudowane w stoczni Guiberta i wyposażone w maszyny Gache.
Przybyły one do Warszawy drogą morsko-rzeczną, przy czym „Vistula” była
holowana przez holownik „Reine”. „Vistula” rozpoczęła regularne rejsy do
podwarszawskich Bielan cena biletu wynosiła w obydwie strony 3 złote. Natomiast
„Roi de Polonais” zatrudniany był przy holowaniu gabarów jak wówczas
nazywano barki.
Parowiec Vistula posiadał następujące wymiary: długość 91 stóp, 3 cale i 10
linii szerokość 11 stóp, 4 cale i 3 linie. Wyporność około 20 ton, a zanurzenie
17 cali. Zainstalowano na nim maszynę parową niskiego ciśnienia o mocy 24 KM.
Zbudowany z blach żelaznych. Grodzie wodoszczelne zabezpieczały go w razie
wypadku przed zatonięciem. Kosztował 166500 zł. W czasie prób przeprowadzonych na Wiśle trasę
trzech wiorst z prądem rzeki przebył w ciągu 11 minut, a pokonując przeciwności
nurtu w 15 minut. Wprowadzony. celowo na mieliznę, za pomocą zręcznych
manewrów, sam się z niej wydostał. Na pokładzie znajdowało się ponad 20 osób.
Holownik „Roi de Polonais” o długości 138 stóp, 10 cali, 8 linii i
szerokości 12 stóp, 7 cali i 8 linii posiadał moc 60 KM, wyporność około 30
ton, zanurzenie 19-20 cali. Kosztował 199 tys. zł. Nowością konstrukcyjną tego
parowca było to, że można go było w krótkim czasie rozmontować na dwie
połowy. Miało to istotne znaczenie przy przejściach przez małe śluzy kanałowe.
W czasie prób w dół rzeki przepłynął 5 wiorst w ciągu 20 minut, a holując
załadowaną barkę pod prąd w ciągu 11 minut pokonał trasę 2 wiorst.
Przykład nowoczesnej gabary.
Do 1838 roku sprowadził Guibert ponadto 5 gabar, tj. statków żelaznych
służących do przewozu ładunków. Większe z nich miały długość 152 stóp,
szerokość 12, ładowność 1000 korców, bez obciążenia zanurzały się 6-7 cali, a
z towarem 13-14. Mniejsze różniły się tym, że miały 140 stóp długości i
zabierały 800 korcy ładunku. Zbudowane były z 5 oddzielnych ładowni, z których
trzy większe służyły do transportu towarów, a dwie jako pomieszczenie dla
obsługi i narzędzi pokładowych. Rozdzielenie ładowni wodoszczelnymi grodziami miało
tę zaletę, że w razie uszkodzenia statku i powstania przecieku tylko część
ładunku narażona była na zniszczenie.
Przekrój Gabary
Zapoczątkowaną na rzekach Królestwa przez Steinkellera i Wolickiego żeglugę
parową ogół społeczeństwa, a nawet koła gospodarcze traktowały jako
"nieszkodliwą zabawę". Jednakże powoli, lepiej przystosowane da
warunków żeglugowych polskich rzek, statki parowe zdobywały. sobie coraz
większe uznanie. Trakcja parowa otwierała przed transportem śródlądowym nowe
ogromne możliwości.
Port z galarami w trójkącie trzech monarchii. Zamiast napisu Rossya powinien być napis Polska. Tak niemiecki zaborca walczył z wszelkimi przejawami polskości na Śląsku.
Ożywcze elementy do żeglugi w Królestwie wniosły parowce,
choć pierwsze sezony żeglugi parowej organizowanej przez E. Guiberta nie
wróżyły nic dobrego. Niestety częste awarie i kapryśna Wisła nie sprzyjały
przedsięwzięciu i popularyzacji żeglugi. Zdarzało się, że statki te nie zawsze
docierały do celu podróży a i nie raz pasażerów z uwięzionych na mieliznach
statków musiano łodziami dostarczać na ląd. Ponadto pojawił się groźny rywal
statku mianowicie pociąg. Wszystkie te trudności nie zniechęciły Guiberta
zaczął on szukać kapitału pośród polskiego ziemiaństwa gdyż sam nie zamierzał
dalej inwestować w to przedsięwzięcie.
Dwaj konkurenci: paropływ i parowóz.
W tym trudnym momencie w sukurs Guibertowi przyszli krajowi
posiadacze kapitału, na czele z Andrzejem hrabią Zamoyskim. Do porozumienia
między stronami w sprawie dalszego prowadzenia przedsiębiorstwa żeglugi
parowej doszło 27 kwietnia 1838 roku. Wtedy to przed pisarzem aktowym Królestwa
Polskiego Józefem Noskowskim zawarto spółkę handlową pod firmą:
"Spółka Żeglugi Parowej na Rzekach Spławnych Królestwa, Hrabia Zamoyski et Compania. ".Głównym administratorem został A. Zamoyski, a kierownikiem technicznym E. Guibert. Wkrótce przystąpili formalnie do niej jeszcze: Adam Potocki, Kazimierz Zyberg-Plater, Jan Zamoyski, August Zamoyski i Piotr Mężeński. Na siedzibę Spółki obrano pałac A. Zamoyskiego w Warszawie pod numerem 1245. Zainteresowanych powiadomiono o tym wydarzeniu w warszawskich gazetach, a na miejscu informowała tablica z napisem:
Biuro Głównego Zarządu Żeglugi Parowej. Po uzyskaniu kredytów w Banku Polskim przystąpiono do budowy gabarów, czyli barek o ładowności 1000 do 1500 ówczesnych korców [90-140 t]. Powstała S-ka wzbudziła od razu zainteresowanie kół handlowych, która widziała w niej szansę na szybsze dostarczanie zboża i innych towarów do miejsca zbytu.
Zamierzeniem powstałego przedsiębiorstwa było organizowanie i utrzymywanie
flotylli parowej na rzekach Królestwa Polskiego - Wiśle, Warcie, Noteci Narwi, Bugu i Pilicy oraz kanałach,
w celu przewożenia pasażerów i holowania wszelkiego rodzaju statków
towarowych, należących do Spółki i obcych.
Andrzej hrabia Zamoyski. Twórca potęgi "Żeglugi Parowej".
Aleksander Kazimierz Makowski współwłaściciel i kierownik
komisowej spółki handlowej w Gdańsku widząc jak duże są koszty własne
producenta decydującego się na samodzielny spław apelował do ziemiaństwa o
poparcie Zamoyskiego, co mogło ułatwić bezpośrednie kontakty zaplecza z portami
i wzmóc krajowy handel. W 1839 roku statki S-ki przewiozły z Sandomierza do
Windawy ponad 20 tyś. korców pszenicy to jest 1800 ton. W drodze powrotnej
wożono śledzie w beczkach czy też towary kolonialne.
Paropływ na tle Włocławka.
Posiadane parowce używane również były w niedzielę i dni
świąteczne do przewozu pasażerów na Saską Kępę i Bielany. Na początku S-ka
posiadała dwa parowce z własnym napędem jak „Roi de Polonais” i „Vistula
„ oraz 10 gabarów o długości 35 do 40 m i szerokości 3,5 do 4,0 m o konstrukcji
wręgowej poszytej blachą 2 mm. Otrzymały one nazwy żeńskie jak: „Róża”,
„Aniela”, „Kazimiera”, „Marysieńka”, „Cecylia”, „Aniela”, „Jadwiga”, „Anna”,
„Zofija” i „Teresa”. W 1839 roku rozpoczęto też budowę statków początkowo w
Zakładach Mechanicznych Banku Polskiego a po zakupieniu przez S-kę w 1841 r.
terenów na Solcu przy ulicach Czerniakowską i Mączną wybudowano Warsztaty
Żeglugi Parowej, w której rozpoczęto od 1843 roku budowę statków na własne potrzeby
a także i na sprzedaż.
Warsztaty Żeglugi Parowej na Solcu.
Od 1840 r. „kursowały" po Wiśle i Kanale Aleksandryjskim cztery statki hr.
Zamoyskiego. Pierwszą podróż odbyto do Krakowa na specjalnie przystosowanym
statku towarowym. Kolejny rejs miał miejsce w 1841 r. w dół Wisły do
Torunia i Bydgoszczy. Na organizowane rejsy, zapraszał hr. Zamoyski bywalców
warszawskich salonów: poetów, literatów, malarzy, krytyków i odbiorców
literatury. Okazało się to świetnym posunięciem marketingowym. Podróże
„paropływami”, bo tak nazywano pierwsze parowce, zostały dokładnie opisane i zilustrowane.
Podróż parowcem "Włocławek” z Warszawy do Torunia opisała z zachwytem
warszawska poetka Jadwiga Łuszczewska, ps. literacki Deotyma, autorka m.in.
powieści „Panienka z okienka”. A warszawscy malarze Wojciech Gerson i Julian
Cegliński, wraz z grupką znajomych, zobowiązali się namalować 24 obrazy mające
stanowić później ozdobę statków.
Podróż pod baldachimem nad pokładem dla pierwszej klasy na Płocku.
Z czasem Spółka hr. Zamoyskiego uruchomiła regularną żeglugę
towarową i pasażerską z Warszawy do Ciechocinka, Płocka, Puław, Torunia
Bydgoszczy i Windawy oraz Kazimierza a także do Gdańska, Elbląga a nawet
Królewca [Königsberg]. Jego statkom pasażerskim najczęściej nadawano imiona
polskich miast np. statek Nr 2 - Wisła, Nr 4 - Kraków, Nr 6 - Sandomierz, Nr 8
- Płock, Nr 9 – Włocławek (obok nazwy własnej statki nosiły kolejne numery).
Uroczystość pierwszego rejsu do Ciechocinka statkiem Płock. Oczywiście rosyjski rysownik pomylił bandery.
Statki „Włocławek” wraz z bliźniaczym „Płockiem” (w służbie
od 1842 r.) były pierwszymi statkami pasażerskimi zbudowanymi w Królestwie
Polskim. Statki posiadały spacerowe pokłady z żelaznymi ławkami. Tylną część
pokładu przykrywał daszek chroniący przed deszczem. Pod pokładem znajdowały się
kabiny dla podróżnych, jadalnie, salonik, buduarek dla pań. Wszystkie
pomieszczenia pasażerskie były starannie umeblowane i ozdobione obrazami
czołowych ówczesnych malarzy polskich. Na statkach urządzone były restauracje a
pasażerom przygrywała orkiestra.
Sylwetka Włocławka.
Do obsługi pasażerów ustawiono w większych portach na Wiśle pływające dworce
wodne, często o bardzo interesującej formie architektonicznej - zwane z
francuska embarkaderami lub debarkaderami. Dokonywano na nich
również odprawy biletowej, paszportowej i celnej. W 1852 r. Spółka dysponowała
dziewięcioma przystaniami tego rodzaju.
Pływająca przystań zwana embarkaderą.
Zgodnie z obowiązującym w 1844 r. rozkładem rejsów statek
wypływający z Warszawy o godz. 6:00 do przystani w Grodnie zawijał między
godziną 19:00 a 20:00 następnego dnia. Do Kowna jednostka zaś dopływała trzeciego dnia około 17:00. Następnie podróż trwała 3 dni do Windawy. Była też stała linia do Bydgoszczy przez Toruń.
Wnętrze drugiej klasy na Płocku.
O dochodach w tych pierwszych latach wspólnicy nawet nie myśleli.
Przedsiębiorstwo dopiero się organizowało i pochłaniało coraz to nowe kapitały.
Rok 1843 zamknięto już następującym stanem posiadania: 9 parowców, 20 gabar, 3 embarkadery,
tj. pływające przystanie, warsztaty reperacji i budowy statków na Solcu oraz
inne sprzęty i zapasy. Wszystko to miało wartość 3.292.155 zł. W tym 1.485.651
zł stanowił wkład wspólników, reszta zaś, tzn. 1.806.504 zł należała do A. Zamoyskiego.
Parowa flotylla dzieliła się na dwie grupy:
A - 7 statków przewozowych i holowników,
B - 2 statki pasażerskie.
Parowce grupy A odgrywały w przedsiębiorstwie zasadniczą rolę. Część z nich
zajmowała się wyłącznie holowaniem innych statków, niektóre zaś spełniały
trojakie zadania: zabierały do swych obszernych ładawni towar, holowały gabary
i berlinki oraz przewoziły niewielką liczbę pasażerów. Grupę tę tworzyły
parowce noszące nazwy: Vistula (32 KM), Roi de Polonais (60 KM), Kopernik
(60 KM), Kraków (32 KM), Praga (100 KM), Kazimierz (14
KM) i Sandomierz (32 KM). Dwa pierwsze poznaliśmy już wcześniej.
Pozostałe zbudowane zostały w Królestwie, z tym że kadłuby statków Kopernik,
Kraków i Praga - w Stoczni Bankowej na Solcu, a Kazimierza
i Sandomierza w stoczni Spółki, wybudowanej na nabytych przez
Zamoyskiego posesjach nr 2938, 2948, 3001 przy ul. Czerniakowskiej. Maszyny
parowe sprowadzano z Francji i na miejscu montowano na polskich kadłubach
żelaznych. Miały one długość w granicach 66-90 łokci. szerokość 6 1/4 - 9 łokci
i głębokość 3 1/4 - 3 1/2 łokcia. Maszyny umieszczano w środkowej części
statku. Wyjątek stanowił pod tym względem parowiec Kazimierz zbudowany
na wzór żelaznej gabary, na którym maszynę umieszczono na rufie. W pobliżu
maszyn lokowano kajutę maszynisty i palaczy oraz ładownie na węgiel i drewno.
Na rufie znajdowała się obszerna kajuta kapitańska, a na dziobie pomieszczenie
dla marynarzy. W grupie tej pozostawały również gabary. Posiadały one numeracje od 1 do 20
oraz bardzo wdzięczne nazwy: Róża, Aniela, Zofia, Cecylia,
Anna Teresa, Karolina, Jadwiga, Aleksandra, Amelia,
Idalia, Pelagia, Izabella, Maria, Józefa, Elfryda,
Eliza, Celina, Wanda i Konstancja. Na każdej
gabarze znajdowały się dwa pomieszczenia dla marynarzy. Ładownie były
zakrywane drewnianym dachem, na który rozciągano jeszcze płótno smołowane,
chroniące przed przeciekami.
Koszty usług przewozowych świadczonych przez Spółkę kształtowały się różnie. Im
dłuższa była trasa frachtu, większy ładunek i realniejsza szansa zdobycia
frachtu powrotnego, tym były one niższe.
Przykładowo za przewiezienie korca zboża z Warszawy do Windawy Spółka pobierała
8 złotych sr, z Puław 9 zł., a z Płocka 10 zł.
Włocławek - widok na Wisłę.
Chcąc dopomóc producentom zboża w jego sprzedaży, a tym samym ożywić jeszcze
bardziej handel wewnętrzny i zagraniczny, Spółka zorganizowała Biuro Komisowe.
Zadaniem jego było dostarczanie producentom korzystającym z usług Spółki
funduszów na wszelkie koszty transportu i sprzedaży tak w Królestwie, jak i za
granicą. Wysokość udzielanych pożyczek nie przekraczała 2/3 wartości
przewożonego zboża. Pożyczkobiorcy płacili odsetki wysokości 1/2% w stosunku
miesięcznym. Biuro przyjmowało też zlecenia na fracht łącznie ze sprzedażą
zboża w kraju i za granicą. W umowie takiej Spółka gwarantowała klientowi
najwyższą cenę zboża, jaka obowiązywała na miejscu przeznaczenia w ciągu
czterech tygodni od zakończenia transportu.
Spółka podjęła się również, na zlecenie Komisji Rządowej Przychodów i Skarbu,
transportu drewna opałowego z lasów płockich na zaopatrzenie Warszawy.
Kontrakt ten zdołała tylko częściowo zrealizować, a to ze względu na częste
przerwy w żegludze, powodowane okresami suszy i niskiej wody w Wiśle.
Spław drewna w okolicach Bydgoszczy. Lata późniejsze.
W grupie B flotyllę pasażerską stanowiły statki: Płock (40 KM) i Włocławek
(40 KM), oba zbudowane w stoczni Spółki. Do nich należało obsługiwanie linii
Warszawa - Ciechocinek. Brak miejscowych fachowców zmusił kierownictwo Spółki
do zatrudnienia na stanowiskach kapitanów i mechaników - maszynistów
obcokrajowców, głównie Francuzów. Obciążenie finansowe przedsiębiorstwa z tego
tytułu było duże. Zaczęto więc przysposabiać do tego zawodu Polaków - najczęściej
absolwentów Gimnazjum Realnego w Warszawie.
W 1840 roku zaniepokojony rosnącymi kosztami
przedsiębiorstwa i brakiem, jego zdaniem, widoków na zyski Eduard Guibert
dotychczasowy dyrektor techniczny wycofał się z firmy sprzedając swoje udziały
hr. Zamoyskiemu jednak formalnie rozwiązanie umowy nastąpiło dopiero 11 grudnia
1842 roku. Chcąc usprawnić działalność S-ka otwiera swoje stałe
przedstawicielstwa w Płocku, Windawie i Włocławku oraz Agentury w Nieszawie, Gdańsku,
Grodnie i Toruniu. Zadaniem ich jest akwizycja ładunków i sprzedaż biletów na
statki pasażerskie. Stałym przedstawicielem Zamoyskiego w Płocku zostaje I.
Gutekunst, we Włocławku – M. Lewiński ,w Nieszawie – L. Wolff , w Toruniu – G.
Krupiński i H. Gepske. W 1841 roku do S-ki przystępują Adam Potocki i Kazimierz
Zyberg-Plater, a w 1842 roku Jan i August Zamoyscy oraz Piotr Mężyński.
Dyrektorem firmy zostaje profesor Antoni Barciński. W dniu 18 lutego 1844 roku
firma zmieniła osobowość prawną stając się spółka komandytową. Wiązało się to
zapewne z tym, że działalność spółki nie przynosiła spodziewanych zysków a
chcąc pozyskać nowe kapitały na planowane inwestycje musiała zmienić status
prawny. Udziałowcy zawarli nową umowę, którą podpisali: Andrzej
Zamoyski, K. Zyberg-Plater (w jego imieniu podpis złożył Andrzej Zamoyski),
August Zamoyski, Adam Potocki (w jego imieniu podpisał August Zamoyski), Jan
Zamoyski (z upoważnienia podpis złożył Ludwik Malhomne), Piotr Mężeński (w jego
imieniu syn Rudolf) oraz Leopold Kronenberg. Teren działania Spółki
postanowiono, jeśli zajdzie taka potrzeba, rozszerzyć na rzeki krajów
sąsiadujących z Królestwem. Kapitał zakładowy podniesiono do 3.760.000 zł.
Wkład poszczególnych wspólników wynosił:
Andrzej Zamoyski - 1 mln zł.
Adam Potocki - 430.000 zł.
Leopold Kronenberg - 150.000 zł.
Jan Zamoyski - 100.000 zł
August Zamoyski - 100.000 zł
Kazimierz Zyberg-Plater - 50.000 zł
Piotr Mężeński - 50.000 zł
Na pozostałe 1.880.000 zł wydrukowano 376 biletów obligacyjnych, które
rozprowadzał Andrzej Zamoyski. Każdy posiadacz 20 obligacji mógł przystąpić do
Spółki - jako wspólnik komandytowy. Administrator przedsiębiorstwa zapewniał
wspólnikom komandytowym stały dochód w wysokości 4% od 100, a innym posiadaczom
obligacji 5% od 100 rocznie. Odsetki płatne były 2-15 marca każdego roku.
Paragraf 12 umowy zapewniał, że corocznie 1 marca odbywać się miały ogólne
posiedzenia wspólników dla zapoznania ze stanem finansowym przedsiębiorstwa.
Paragraf 13 regulował sposoby rozstrzygania sporów: "W razie zajść
mogących między wspólnikami sporów rozpoznanie ich poddają strony pod Sąd polubowny
wybranych przyjaciół, mający sądzić mocą ostatniej instancji bez żadnego dalszego
odwołania".
Spółka zachowywała dotychczasową nazwę, a pkt 3 umowy stwierdzał, że:
"Głównym i wyłącznym Administratorem w spółki będzie jak dotąd Andrzej hrabia Zamoyski; inni wspólnicy, jako tylko komandytowi do zarządu mieszać się nie mogą, jak to z przepisów prawa o tego rodzaju w spółkach wynika".Wkrótce wypuszczono jeszcze drugą serię biletów obligacyjnych na sumę 560.000 zł. Najwięcej biletów tej serii obligacji wykupił Ignacy Zawistowski (100.000 zł.) i został przyjęty jaka wspólnik komandytowy.
Rosyjska litografia przedstawiająca Włocławek w podróży. Oczywista omyłka bander.
Rząd Królestwa doceniając korzyści, jakie przynosiło gospodarce krajowej
działanie Spółki, przedłużył jej koncesję na dalsze 10 lat, licząc od 4
września 1856 roku. Przedsiębiorstwo rozrastało się nieprzerwanie. Do 1846
raku tabor pływający zwiększył się o 2 gabary i par0wce Pilica i Narew
po 40 KM każdy oraz "Andrzej" (60 KM). Dwa pierwsze parowce otrzymały
maszyny produkcji francuskiej, "Andrzej" zaś został całkowicie zbudowany we
własnej stoczni. Kierownikiem ogólnym budowy statku był inżynier Piotr
Pietraszkiewicz, a maszynę parową systemu Watta (ulepszoną) zbudowano pod nadzorem
inżyniera Gatiena Leroux. Chrzest statku odbył się 8 października 1856 roku.
Stocznia spółki kierowana przez inż Konstantego Rudzkiego była wówczas jednym z
najnowocześniejszych zakładów przemysłowych w Warszawie. Pod względem
wyposażenia równać się mogła z innymi europejskimi firmami tego typu. Posiadała
warsztaty: montowania kadłubów, ślusarskie, kowalskie, kotlarskie i
mechaniczne. Magazyny: żelaza, drewna budowlanego, lin i zapasów różnych.
Budynek dla administracji oraz mieszkalny dla służby warsztatowej. Zakład
dysponował 14-konną maszyną parową, młotem parowym 1500-kilogramowym, maszyną
do toczenia walców, heblarnią, gwintownicą i innymi drobniejszymi urządzeniami
i maszynami; wartość parku maszynowego przekraczała 400.000 zł. Pracownicy
podzieleni byli na dwa oddziały: techniczny i administracyjny. Oddział
techniczny tworzyły: sekcja mechaniczna kierowana przez mechanika i sekcja
konstrukcyjna z inżynierem odpowiedzialnym za jej prace. Oddziałem administracyjnym
kierował kontroler warsztatów. Całością - dyrektor żeglugi Antoni Barciński,
były profesor matematyki w warszawskim gimnazjum realnym. Roczna wartość produkcji
w 1846 roku 700.000 zł. Ubocznie zajmowano się też produkcją kotłów
gorzelnianych, magli, zamierzano też rozpocząć produkcję wagonów towarowych.
Spółka administrowana przez Zamoyskiego stała się szybko poważnym
przewoźnikiem. W 1842 roku jej statki przewiozły około 73 tys. czetwierti zboża
i innych towarów, 32 tys. kłód drewna i 8000 pasażerów. W 1846 roku ze względu
na niską wodę na Wiśle transport towarów zmniejszył się, pasażerski zaś wzrósł
do 27186 ludzi. Kolej Warszawsko - Wiedeńska przewiozła w 1845 roku 326 tys.
pasażerów, a żegluga parowa 40 tys. W ogóle żegluga pasażerska rozwijała się
znacznie szybciej niż towarowa. Na trasie Warszawa - Windawa panował
ożywiony ruch pasażerski, obsługiwany przez regularną linię. O. Flatt w
cytowanym już przewodniku żeglugi wysoko podnosił rolę parowców w rozwoju
turystyki: "Wycieczki wodne, rzec można, że dotąd wcale nie istniały,
zwiedzanie brzegów rzek krajowych z tysięcznymi połączone było trudnościami.
Dopiero statek parowy je usunął: czy chcesz Grodno, czy Kowno, czy do
windawskich plaż się przejechać, czy wreszcie oczy tylko lubem
Wisły popieścić wybrzeżem - zręczny i z całym komfortem angielskim urządzony
parostatek czeka cię w każdej chwili w przystani".
Uff no to wodowałem drugi odcinek. Przepraszam ale wszedłem na mieliznę i stąd opóźnienie. :)
OdpowiedzUsuńChapeau bas...
OdpowiedzUsuńJak bym czytał książkę pt. "Żegluga rzeczna w Królestwie Polskim w latach 1815-18xx".
Kpt.G
Wybornie. Ile w tym prawdy a ile fikcji? Oczami wyobraźni już niedługo widzę początki wojennej flotylli wiślanej, gotowej do niszczenia ewentualnych prób przeprawy przez Wisłę oraz do spania spustoszenia po Pruskiej stronie Wisły. Statki uzbrojone a w przyszłości monitory! Pora zastanawiać się nad banderą MW.
OdpowiedzUsuńBanderę już mam wymyśloną. Nie będzie ona podobna do współczesnej. Nie będzie podobna do bandery używanej przez dV w jego historii. :) Orkan
UsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńNo cóż przyspieszyłem pewne sprawy o 10 lat dbając, aby te zdarzenia mogły się wydarzyć wcześniej. Dlatego tez w historii tej nie występuje spedytor w Płocku Maurycy Fajans gdyż miał zamiast 23 lat dopiero 13. Ale w swoim czasie on również się zatrudni przy czym czy stworzy on swoją spółkę żeglugową? Trochę mu pomogło Powstanie Styczniowe i fakt że wmieszano w nie Andrzeja Zamojskiego który nie przedłużył istnienia swojego przedsiębiorstwa. Na jego gruzach powstała firma Fajansa która użytkowała 3 byłe paroplywy Zamoyskiego. Reszta jest autentyczna ale podana 10 lat wcześniej. Dbałem o to aby na decyzje gospodarcze naszych bohaterów oddziaływały impulsy jakie swtarzam w tej historii. Francuzi Guibert i Gache zainteresowali się rzekami KP w 1846 kiedy nie było żadnego czynnego paropływu na jego rzekach a my przyspieszamy o 10 lat a impulsem oprócz dodarcia do nich agenta Banku Polskiego był fakt otwarcia Kanału Aleksandryjskiego (kanał augustowski i windawski razem). Francuz spodziewał się dużych zysków a tu lipa i rozczarowanie. Z stąd podobnie jak w realu interwencja ziemiaństwa i warszawskich kół kupeckich (finansowych). Ta historia mi jest potrzebna dla stworzenia fundamentów naszej przyszłej morskiej przygody. Gdzieś przecież musiały być początki przemysłu okrętowego, maszyn okrętowych i towarzystw żeglugowych. A przecież znamy przypadki chociażby w Rosji gdzie do końca istnienia imperium musieli importować wyposażenie okrętów lub kupować licencje na nie zagranicą. I to pomimo istnienia instytutów badawczych komitetów technicznych itd. Nie wspominając o długości budowy okrętów i bałaganie z tym związanym. Nie twierdze, że nam się uda. Ale będziemy próbowali.
OdpowiedzUsuńMam pewne wątpliwości co do napędu "Króla Polski". w tej chwili nie kojarzę żadnego bocznokołowca, który miałby aż tak przesunięte koła łopatkowe ku dziobowi. Umiejscowienie napędu w takim miejscu rodzi pewne moje obawy o własności manewrowe jednostki.
OdpowiedzUsuńTu też koła są przesunięte w stronę dziobu: http://calmont.republika.pl/images/hms_Melton.jpg
OdpowiedzUsuńKT
A przynajmniej tak mi się wydaje.
UsuńFakt, że czasem tak robiono, niekoniecznie znaczy, że to dobre rozwiązanie, Zwłascza dla jednostki rzecznej, która musi być zwinna.
UsuńTo jest bocznokołowy trałowiec typu Ascot. Okręty te miały koła łopatkowe mniej więcej w środku długości kadłuba: http://www.clydeships.co.uk/files/201405061703270.C%20Ascot%20Class%20LD.JPG
OdpowiedzUsuńNa podlinkowanym przez kolegę zdjęciu okręt jest ujęty nieco od ty u, stąd wrażenie, że koła są przesunięte ku dziobowi.
dV
Racja, mój błąd.
UsuńKT
Masz DV rację trochę przekombinowałem. Poprawie go. Poprawie też olinowanie pozostałych projektów.
OdpowiedzUsuńI po problemie. Za wszystkie uwagi serdecznie dziękuję. Jak poszycie? Rozkład blach może być? Mój ojciec z zawodu traser numeryczny - zatwierdził. :)
OdpowiedzUsuńBardzo obszerny, ciekawy i dobrze zredagowany post. Gratuluję!
OdpowiedzUsuńŁK
Teraz statek wygląda dużo bardziej korzystnie:) Do poszycia kadłuba uwag nie mam, natomiast wydaje mi się, że bandera jest jednak nieco za duża - troche bym ją zmniejszył. Ale to tylko drobny detal ;)
OdpowiedzUsuńLiczę w przyszłości bardzo na jednostki uzbrojone :)
Tak. tak. Pomału zbliżamy się do wojny krymskiej. A i Komitet Artylerii i Inżynierii będzie się coraz uważniej przyglądać rzecznym paropływom. Co z tego wyniknie? Kto to wie? Bandery mniejszej nie dało się zrobić bo kanton z orłem zaczyna zajączkować. :) Po za tym jak oglądasz ówczesne litografie to te bandery były nie małe (fantazja rysowników?).
OdpowiedzUsuńMyślę, że to fantazja rysowników :) Bandera na wielu dawnych rysunkach i obrazach, głównie żaglowców, była przedstawiana w mocno zawyżonym rozmiarze (wspominał o tym zdaje się Krzysztof Gerlach w którymś z artykułów albo na swoim forum). Prawdopodobnie z przedstawieniami XiX-wiecznych bocznokołowców bywało podobnie. Nie wyobrażam sobie bowiem, by zwisająca luźno np. w przypadku braku wiatru, nurzała się w wodzie albo leżała na pokładzie. Nie przystawało by to, jak sądzę, do znaczenia jakie ówcześni przykładali do symbolu jakim jest bandera, czego zresztą wyrazem wydaje się to zawyżanie jej wymiarów na przedstawieniach graficznych.
OdpowiedzUsuńps. ja bandere na swoich rysunkach zmniejszam, godząc się tym samym z "zajączkowaniem" :)
OdpowiedzUsuńCzy w najbliższym czasie można się spodziewać nowego odcinka?
OdpowiedzUsuńKT
Tak. Jak Najbardziej. I to nawet 2 odcinki. Chce jak najszybciej przejść do rysowania okrętów wiec statków juz nie rysuję. Tym bardziej że cześć będzie uzbrojona. :) Trochę mi zajęło ustalanie faktów które mógłbym włożyć do historii Z stąd zwłoka. Obiecuje że bedzie ciekawie i bedą obrazki :).
UsuńCzekamy, czekamy, czekamy.. i pytanie czy się doczekamy. ;)
UsuńKpt.G
Panie Orkan zlituj się Pan!))
UsuńMocium Panie w me wezwanie, Dajcie posta choćby i krótkiego bo o blogu zapomnimy!
OdpowiedzUsuńKpt.G
Prosimy pisać.
OdpowiedzUsuńŚwietnie napisany artykuł. Jak dla mnie bomba.
OdpowiedzUsuń